Już wkrótce połowa z nas straci pracę

Myślisz, że twoim największym problemem będzie niska ocena na egzaminie gimnazjalnym czy na maturze? Źle myślisz. Trudności z ukończeniem studiów? A może niestabilna sytuacja zawodowa i śmieciowe zatrudnienie z mizernym wynagrodzeniem? Też źle. Największy problem jest taki, że już wkrótce może dla ciebie zabraknąć jakiejkolwiek pracy.

W lawinie politycznej bieżączki wywiad PAP z dr hab. Joanną Tyrowicz przemknął niezauważony. Specjalistka z NBP mówiła zaś o kwestii fundamentalnej dla każdego Polaka, a w szczególności dla młodzieży szykującej się do wyjścia w dorosłość – o rynku pracy. Rozprawiła się z mitem rzekomego „rynku pracownika”, który miałby obecnie obowiązywać w związku z jednocyfrowym bezrobociem. Rynku pracownika nie ma, bo ani ludzie nie zmieniają pracy na lepszą, ani też nie dostają podwyżek. W górę idą płace najniższe, popychane przez wzrost ustawowej pensji minimalnej. Przeciętny Polak zarabiający nieco więcej ogląda podwyżkę… raz na cztery lata. Więc jeśli mieliście nadzieję, że się poprawiło – myliliście się.

Niestety nie jest to najgorsza informacja, która czeka na młodzież w Nowym Roku. Nadchodzi prawdziwy bunt maszyn, przy którym wydarzenia z „Terminatora” mogą okazać się słodką fantazją. Jak donoszą naukowcy z uniwersytetu w Oxfordzie, w ciągu najbliższych 25 lat robotyzacja dotknie… 47% dzisiejszych miejsc pracy. Prawie połowę. „Żaden rząd nie jest na to przygotowany” alarmuje szacowny „The Economist”, szczegółowo relacjonujący konkluzje badań. Nic nie wskazuje na to, by miał powtórzyć się schemat dziewiętnastowieczny, kiedy to mechanizacja produkcji wywołała narodziny nowych, lepiej płatnych zawodów. Pogłębi się raczej trend obecny. Albo roboty nie będzie wcale, albo – jak w USA – nowe miejsca pracy będą fatalnie opłacane i niestabilne.

Myśleliście, że uratujecie się dzięki wysokiemu wykształceniu? Błąd. Automatyzacja uderzy też w „białe kołnierzyki”. Zajęcie stracą księgowi, lekarze, prawnicy, nauczyciele, urzędnicy, analitycy finansowi, bezpieczni nie są nawet artyści; w końcu komputerowy aktor zagra nie gorzej od prawdziwego, a sztuczna inteligencja napisze lepszą powieść od niejednego dziś aktywnego pisarza. Alternatywą nie będzie przedsiębiorczość. Już dziś młodzi Amerykanie z pokoleń Y i Z, przygnieceni długami studenckimi i wizją długu mieszkaniowego, zakładają znacznie mniej firm niż ich rówieśnicy sprzed dekad.

Na koniec krew w żyłach niech zmrozi pozornie wspaniały nius z obozu Google. Oto sztuczna inteligencja stojąca za algorytmami Google Translate postanowiła, nieproszona przez nikogo, wprowadzić innowacje. Nazywana „neuronową maszyną translacyjną” w rzeczy samej zaprezentowała, że neurony posiada i używać ich potrafi. Spontanicznie i bez ludzkiego udziału stworzyła… swój własny język, komputerową „interlingua”, dzięki której mogła zrezygnować z angielskiego jako tłumaczeniowego mostu między kilkoma językami. Inaczej mówiąc – sama z siebie wprowadziła ulepszenie własnej pracy.

Tłumacze padną więc zapewne jako jedni z pierwszych. Co do wielu innych prestiżowych dziś zawodów pozostanie tylko jedno pytanie: nie „czy się utrzymają”, a „kiedy znikną”. Jedyni, którzy mogą się dziś cieszyć, to niepoprawni pesymiści. Wreszcie nadchodzi ich czas. Już wkrótce będą mogli triumfalnie powiedzieć „a nie mówiłem?”.

źródło: o2.pl