Kredyty we frankach: Jak banki naciągnęły kredytobiorców na 15 mld zł

W umowach kredytów frankowych banki narzucały kredytobiorcom ustalane przez siebie tabele kursowe. Zawierały one wysoką marżę dla banku (spread). Jak same banki dziś przyznają, wynagrodzenie z tytułu spreadów stanowiło istotny element opłacalności produktu kredytowego, gdyż marże na oprocentowaniu kredytu nie były zbyt wysokie.

Jednocześnie o ile marża na oprocentowaniu kredytu była – co do zasady – określona umownie i nie mogła ulegać zmianie, to określanie marży na kursach walut stosowanych do indeksacji zobowiązań kredytobiorców zostało pozostawione bankom do swobodnej oceny (chwalebnym wyjątkiem jest tu Santander Consumer Bank, który odwoływał się do kursu NBP).

W doktrynie prawa jest oczywiste, że wysokość świadczenia strony – jeżeli nie została od razu określona w umowie, lecz pozostawiona do oznaczenia drugiej stronie – musi opierać się na wskaźniku obiektywnym. Inaczej bowiem mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której wierzyciel może wyznaczyć dowolną wysokość zobowiązania dłużnika. To zaś przeczyłoby istocie stosunku zobowiązaniowego, który musi określać wysokość świadczenia: albo wprost, albo przez odwołanie się do kryteriów niezależnych od strony.

Co więcej, w stosunkach konsumenckich art. 3853 pkt 20 kodeksu cywilnego za niedopuszczalny uznaje zapis umowy, który dopuszcza możliwość podwyższania ceny już po jej zawarciu, a bez prawa konsumenta do odstąpienia od umowy. Jest bowiem oczywiste, że tego typu klauzula będzie wykorzystywana na jego niekorzyść. Przepis ten stanowi implementację postanowień dyrektywy 93/13/EWG o nieuczciwych warunkach umownych w obrocie konsumenckim, która również zakazuje tego typu możliwości zmiany cen. W odniesieniu zaś do instytucji finansowych zmiana ceny dopuszczalna jest wyłącznie poprzez odniesienie do cen rynkowych, nad którymi przedsiębiorca nie ma żadnej kontroli. Oczywiście tabela kursowa danego banku, wyznaczana samodzielnie przez niego, nie jest ceną rynkową w rozumieniu dyrektywy. Dlatego należy uznać, że swobodne określanie wysokości zobowiązania przez banki poprzez odwołanie się do własnych tabel kursowych jest typowym niedozwolonym – a przez to bezskutecznym – postanowieniem umownym.

Zyski bankowców

Dowolność oznaczania wysokości zobowiązań kredytobiorców stanowi centralną kwestię w tysiącach procesów, jakie się toczą dziś przeciwko bankom w związku z udzielanymi przez nie kredytami frankowymi. Banki twierdzą, że chociaż miały teoretyczną swobodę w ustalaniu kursów walut, to w praktyce musiały dostosowywać się do rynku, a przez to ustalane przez nie kursy nie odbiegały od rynkowych. Innymi słowy, kredytobiorcy nie ponieśli szkody wskutek tych postanowień.

Tej kwestii warto przyjrzeć się bliżej. Dlatego sprawdziłem, w jakiej wysokości marże pobierało kilka najbardziej aktywnych na rynku kredytów frankowych banków, poczynając od roku 2006. Wartość tę ustalałem przez porównanie kursu sprzedaży franka stosowanego przez dany bank (a używanego do wyliczenia zobowiązań kredytobiorców) z kursem średnim NBP, który ustalany jest na podstawie notowań rynkowych (patrz: grafika). Wyniki jednoznacznie pokazują na nieuczciwe działanie banków. W latach 2006-2008, kiedy masowo udzielały one kredytów, marża przez nie stosowana wynosiła ok. 5 gr na każdym franku. Począwszy od roku 2009, kiedy banki przestały oferować kredyty frankowe, a klienci byli już związani postanowieniami umownymi, marża wzrosła dwukrotnie, do 10 gr, a następnie trzykrotnie i więcej, do poziomu 15-20 gr. Również w ujęciu procentowym marża banków wzrosła – z 2 proc. w roku 2008 do 5-6 proc. w latach późniejszych. Ustawa antyspreadowa zahamowała wzrost marży, ale nie przyczyniła się do jego spadku. Dopiero w roku 2015, kiedy frank szwajcarski poszybował w górę, część banków obniżyła marże, ale i tak pozostały one na wyższym, a czasem dużo wyższym poziomie niż stosowane w latach 2006-2008.

Innymi słowy banki nie tylko zastrzegły sobie swobodę w podwyższaniu ceny kredytu, ale kiedy tylko mogły z tych postanowień skorzystać, to skorzystały, generując dla siebie dodatkowe zyski.

Sprytny zarabia dwa razy

Dodatkowo należy pamiętać, że banki zarabiały na spreadach dwa razy. W chwili wypłaty kredytu wysokość kursu, po którym kwota w złotówkach była przeliczana na równowartość franka, również była samodzielnie wyznaczana przez bank na niekorzyść kredytobiorcy w porównaniu z kursem rynkowym. Suma tych nieuczciwych zysków banków i strat klientów według wyliczeń Komisji Nadzoru Finansowego sięga oszałamiającej kwoty 15 mld 178 mln zł. Banki osiągnęły dzięki takiej wysokości nienależne zyski z tytułu samodzielnego wyznaczania wysokości zobowiązań kredytobiorców – i takie straty ponieśli ich klienci z tego tytułu.

Warto przy tym pamiętać, że o ile bank podnoszący oprocentowanie kredytu musi się liczyć z możliwym odejściem kredytobiorcy do innego banku, gdzie może uzyskać kredyt niżej oprocentowany na spłatę tego wcześniejszego, o tyle w przypadku stosowania klauzul indeksacyjnych klient jest w potrzasku. Również bowiem wcześniejsza spłata kredytu zostanie dokonana po przeliczeniu po zawyżonym kursie, a więc bank zawsze na nim zarobi.

Tego typu działanie, zarówno jeżeli chodzi o narzucane konsumentom postanowienia umowne, jak i późniejszą praktykę, stanowi jaskrawe naruszenie przepisów i musi się spotkać ze zdecydowaną reakcją sądów. Przepisy chroniące konsumenta powstały właśnie po to, aby zapobiegać nadużywaniu pozycji przez przedsiębiorców. Czas już, by polskie sądy stanęły po stronie kredytobiorców, nie banków.

Jacek Czabański
źródło: interia.pl