To jest zły sygnał, ta ustawa powinna pójść znacznie dalej i „odwalutować” tzw. kredyty frankowe – mówi prof. Witold Modzelewski, który pracował nad alternatywnymi propozycjami ustawy frankowej. – To dowód nadmiernego wpływu sektora bankowego w systemie politycznym – twierdzi.
Prof. Witold Modzelewski przewodniczył zespołowi ekspertów, który na prośbę Kancelarii Prezydenta opracował alternatywne propozycje tzw. ustawy frankowej.
Pod koniec czerwca br. zespół ekspertów przedstawił „prawie ostateczny kształt” kolejnej propozycji ustawodawczej, dotyczącej frankowiczów. W odniesieniu do kredytów walutowych (głównie frankowych) zespół zaproponował m.in. takie rozwiązania, jak zwrot części spreadów, cztery warianty „kursu sprawiedliwego” – do wyboru przez kredytobiorcę, przewalutowanie kredytu po obecnym kursie, a także zwrot nieruchomości, na którą został zaciągnięty kredyt. Ostateczną wersję miała wybrać Kancelaria Prezydenta.
PAP: Co pan sądzi o propozycji rozwiązania problemu frankowiczów, który w ostatni wtorek przedstawili prezes NBP i przedstawiciele Kancelarii Prezydenta? Nie czuje się pan rozczarowany jako szef zespołu ekspertów pracujących nad projektem ustawy, że na razie w planie jest tylko zwrot spreadów?
Prof. Witold Modzelewski: Jest to niestety kolejny dowód nadmiernego wpływu sektora bankowego w systemie politycznym. Od lat banki rządzą nie tylko w Polsce. Mają więc wpływ na kształt ustawodawstwa i są w stanie przeforsować swoje interesy, którym niestety podporządkowują się politycy.
PAP: Tym razem miało być inaczej i stąd m.in. inicjatywa ustawy frankowej…
W.M.: To prawda, wyborcy mieli nadzieję że ten czas zakończy się razem ze zmianą w systemie politycznym i odejściem liberałów. Niestety tak się nie stało. To ma wyłącznie, wbrew temu co twierdzą lobbyści bankowi, negatywne skutki w wielu dziedzinach. Po pierwsze w sferze czysto ekonomicznej. To z czym mamy do czynienia to jest długookresowa degradacja dochodowa pewnej grupy konsumentów.
PAP: Mówi pan o tzw. frankowiczach?
W.M. Tak. Ci których dotyczą tzw. kredyty indeksowane i waloryzowane w walutach obcych to łącznie około 2 miliony ludzi, choć samych kredytobiorców jest od 500 do 700 tysięcy. Jednak 2 miliony ludzi od lat przeznacza swoje dochody na spłatę kredytów, a zwłaszcza spłatę gwałtownie rosnącego kapitału tych kredytów i będzie to robić w przyszłości.
PAP: Ale prezes NBP zapowiada, że jakieś rozwiązanie restrukturyzacji tych kredytów, za pomocą instrumentów nadzorczych, np. domiarów kapitałowych, jednak będzie przygotowane. Może nie będą musieli spłacać?
W.M.: Wierzyłbym, gdyby nie to, że zmuszanie banków do czegokolwiek przez organy państwa, zwłaszcza zmuszanie do działania w interesie obywateli, było dotąd zupełnie nieefektywne. Prawdopodobieństwo, że sprawdzi się proponowany przez Prezesa NBP scenariusz jest bardzo niskie. KNF, który ma to nadzorować, działał do tej pory raczej w interesie banków, a nie kredytobiorców.
PAP: Mówił pan o wpływie utrzymywania kredytów frankowych na gospodarkę…
W.M.: Tak, ten wpływ będzie negatywny, bo kredyty te mocno ograniczają popyt wewnętrzny. Widać jaki pozytywny efekt wywołały pierwsze miesiące programu 500 plus, w ramach którego obywatele otrzymali dodatkowe środki. Był to silny impuls popytowy. Jeśli z kredytobiorców by zdjęto ów haracz, który płacą na rzecz banków i wydali oni te pieniądze na cokolwiek innego, byłoby to korzystne dla gospodarki. Nie mówiąc o tym, że wielu z nich dziś nie płaci też podatków. Zatem rozwiązanie tego problemu miałoby pozytywne skutki dla gospodarki i finansów publicznych.
PAP: Jednak jest ta ustawa, przewidująca zwrot spreadów, czyli jakiś ruch został wykonany…
W.M. Odnotowujemy to z satysfakcją. Ale był to ruch oczywisty, bo nie można pobierać marży za sprzedaż walut, których się nie ma. I to marży wielokrotnie wyższej od tej, którą biorą handlujący walutami. To elementarny ruch – zwrot nienależnie pobranych kwot, które banki wyłudziły od swoich klientów. Ale nie to jest istotą problemu, istotą jest tzw. „odwalutowanie” kredytów złotowych, indeksowanych wobec kursów innych walut, co jest rozwiązaniem patologicznym. Jest ono również rozwiązaniem szkodliwym ekonomicznie, bo przekształciło kredyt w ryzykowny instrument inwestycyjny.
PAP: Był pan szefem zespołu ekspertów, który przygotował kilka wersji projektu.
W.M.: Tak, opracowaliśmy wiele możliwych wersji odwalutowania, bezpiecznych i kompromisowych, rozkładających całą operację na wiele lat. Ta operacja nie stanowiłaby żadnego istotnego zagrożenia dla interesów banków, choć jest prawdą, że banki muszą ponieść konsekwencje tego, co zrobiły. Teraz pokazały jednak opinii publicznej, że maja tak ogromne wpływy, że tej odpowiedzialności ponosić nie będą.
PAP: Jakie będą jeszcze tego skutki?
W.M.: Jeden ze skutków to katastrofa wizerunkowa obecnej większości politycznej. Co prawda nie znamy stanowiska rządu, ale prasa podaje, że minister finansów i wicepremier reprezentują pogląd redukujący wcześniejsze zamierzenia pana prezydenta. Bo pan prezydent zobowiązał się nie do zwrotu spreadów, ale do odwalutowania.
PAP: Zatem sprawa jest przesądzona?
W.M.: Chcę wierzyć, że jednak po tym roku, który dostały banki na „pozamiatanie po sobie”, zgodnie z zapowiedziami do odwalutowania dojdzie. Ta sytuacja pokazuje jednak, jak silny jest wpływ oligarchii finansowej na kształt zobowiązań politycznych rządzących.
PAP: Przedstawiciele prezydenta i NBP twierdzą, że gdyby nie zrezygnowano z szybkiego przewalutowania ustawowego, to mogłoby to doprowadzić do poważnych kłopotów, a nawet upadku kilku banków, a to z kolei zagroziłoby zgromadzonym w nich depozytom i uderzyło w cały system finansowy państwa, wpływając na kurs złotówki, ratingi Polski itd.
W.M.: To nieprawda. To takie dyrdymały dominują w mediach, w związku z tym większość poddaje się tej, jak to się dziś mówi, narracji. Co może zdestabilizować system finansowy? To, że ktoś otrzymuje nienależne przychody na podstawie klauzul denominacyjnych? Tę sprawę trzeba rozwiązać i albo to się stanie na drodze ustawowej, albo na drodze sądowej, albo będzie miało jeszcze gorszy scenariusz…
PAP: Ale jak banki padną, ludzie stracą zostawione w nich pieniądze…
W.M.: A nie bierze pan pod uwagę, że jeżeli banki będą dalej sabotować tę kwestie, reakcją obywateli będzie wycofywanie depozytów z tych banków. I bank, który stosował te klauzule, może nagle zacząć tracić pieniądze na rzecz innych banków, które tego nie stosowały. Ta dyskusja była ostatnio wyciszona, bo czekano na projekt ustawowego odwalutowania. Ale sygnały dochodzące od frankowiczów są jednoznaczne.
PAP: Także sygnały, że przestaną spłacać kredyty?
W.M. Tak, a przede wszystkim wycofywane będą oszczędności z banków. To miałoby jeszcze gorszy skutek, niż odwalutowanie. Dlatego myślę, że otwieranie szampanów w sektorze bankowym jest przedwczesne, a scenariusz może być jeszcze gorszy.
Ale bardzo ważny będzie też inny skutek. W Polsce, tak jak w wielu innych krajach pojawił się wątek sojuszu władzy z obywatelami przeciw oligarchii. Na tym polega m.in. popularność Donalda Trumpa w USA. Obecnie rządząca w Polsce większość ma właśnie opinie władzy, która chce działać w interesie obywateli. A sprawa frankowiczów może być testem wiarygodności i intencji. Jak władza wywiąże się z zobowiązań, a na ile ulegnie lobby bankowemu.
PAP: Na razie ten test nie został zdany?
W.M.: Na razie sygnał jest fatalny. Wszyscy, którzy dobrze życzą obecnej władzy powinni sugerować głęboką rewizję tego stanowiska. Powtarzam – to jest zły sygnał, ta ustawa powinna pójść znacznie dalej. Oczywiście ten proces odwalutowania można rozłożyć w czasie, ale on powinien znaleźć się w ustawie, która powinna już teraz zostać uchwalona, np. z zapisem, że przepisy te wchodzą w życie za 8-10 miesięcy. Sprawa spreadów na pewno jest ważna, ale ona nie może zamykać tego problemu. Dlatego politycy powinni zastanowić się, czy ich podporządkowanie się wpływom oligarchii bankowej służy państwu. To jest zły scenariusz, ale jeszcze jest szansa, żeby się zmienił.
źródło: gospodarka.dziennik.pl