Po nagłym zamknięciu drogowego przejścia granicznego z Białorusią w Bobrownikach właściciele firm działających przy granicy stoją na progu bankructwa. O konsekwencjach, jakie ponoszą ich biznesy po decyzji ministra, piszą niemal do wszystkich świętych. — Ludzie w Białymstoku stracą majątki swojego życia. Właściciele hurtowni są pozadłużani, bo nie mają w tej chwili odbiorców, a towar zalega w magazynach.
Będą tracili domy, bo brali kredyty na towar za 1,5 mln euro — w rozmowie z Onetem mówi Agnieszka Lasota, właścicielka przygranicznego sklepu, która była zmuszona zwolnić 11 pracowników.Przedsiębiorcy od kilku tygodni dobijają się do premiera, szefa MSWiA, ministra rozwoju i technologii oraz do wojewody podlaskiego
Wnioski o wsparcie środkami unijnymi przedsiębiorcy wysłali też do przewodniczącej KE i europosłów z regionu
Pracownicy strefy przygranicznej w apelu do decyzyjnych osób w państwie napisali też, że mają nóż na gardle, wołają o pomoc i o to, by rządzący o nich nie zapominali
Dotychczas nikt z rządzących nawet nie odpowiedział na żadną z próśb o pomoc
Dwie tony mięsa na straty
Od kilku tygodni ostatnie w woj. podlaskim działające przejście graniczne z Białorusią jest zamknięte na głucho. Słychać tu tylko wiatr i ryczące krowy, widać mundury żołnierzy, strażników granicznych i czuć zapach spalenizny ogniska.
źródło: onet.pl